niedziela, 20 grudnia 2015

Prolog

Prolog

Wawel tamtej nocy był taki jak zawsze. Służące szykowały rzeczy potrzebne na nowy dzień, kucharze zamykali swe kuchnie, a strażnicy zmieniali wartę. Tak samo i król czynił swoje codzienne obowiązki. Zygmunt I Stary siedział za mosiężnym biurkiem i przeglądał dokumenty, od których zależały losy państwa. Ze znudzeniem odłożył ostatni zapisany po brzegi papier i schował twarz w dłoniach. Czasem tęsknił za latami swojej młodości. Nie musiał za nikogo odpowiadać, wypełniać żadnych papierów ani kogokolwiek sądzić. Ale był królem. Jego obowiązkiem było bycie odpowiedzialnym za swój lud. Powinien się cieszyć, że to on, jeden z synów Kazimierza Jagiellończyka
zasiada na tronie. Mógł władać swój ukochany kraj, mógł chronić go od niebezpieczeństw. Tak, był patriotą. Gorąco kochał swój kraj, tak samo, jak swoje dzieci i żonę.
Westchnął i spojrzał za okno. Było już ciemno. Z świeczki, która stała na biurku, lał się wosk, a światło powoli wygasało. Powoli wstał i podszedł do okna. Kraków zasypiał. I on, król Polski, powinien wziąć z nich przykład i ułożyć się do snu. Mimo to nie mógł.Jakieś wewnętrzne przeczucie podpowiadało mu, że nie może; jeszcze nie teraz.
Nagle usłyszał pukanie do drzwi. Poprawił szatę i spojrzał w tamtą stronę.
- Wejść! - oznajmił donośnym tonem. Po chwili drzwi się otworzyły weszła przez nie jedna ze
służek. Była przerażona.
- Wasza wysokość! Królowa.. ona jest w złym stanie! - krzyknęła przerażona, jednocześnie
dygając. Zygmunt spojrzał na nią zaniepokojony i zdezorientowany. Przecie Barbara czuła się już lepiej, co z nią?  pomyślał . Czym prędzej ruszył w stronę komnaty małżonki. Odkąd zaczęła chorować kazano spędzać mu z nią mniej czasu. Zrobił to niezbyt chętnie, ale wiedział, że słowo medyka jest święte. Gorzej było z córkami. Mała - licząca sobie zaledwie dwa lata – Jadwiga nie chciała przyjąć do wiadomości, że jej matka będzie spędzać z nią mniej czasu. Z kolei z małą Anną nie było takich problemów. Liczyła sobie zaledwie trzy miesiące, mlekiem karmiła ją mamka.
             Przemierzając korytarze Wawelu modlił się w duchu, aby z jego ukochaną małżonką nic się nie stało. W końcu znalazł się przy drzwiach. Otworzył je i sprężystym krokiem ruszył do łóżka chorej.
Barbara leżała na łóżku, ciężko oddychając. Mimo późnej nocy, przy jej łózku było znajdowały się niezbędne osoby. Kanclerz Andrzej Krzycki stał najbliżej chorej i pocieszał ją, mówiąc o jej uroczych córkach. Obok niego stał Pieczychowski, jeden z najlepszych medyków w kraju, lecz z nieporadną miną przyglądał się królowej. Służki z kolei płakały lub przerażone chowały twarze w dłoniach, albo w fałdach sukien. Widząc jednak wchodzącego króla wszyscy odsunęli się od łóżka chorej.
- Barbaro, gwiazdo ma zaranna! - wyszeptał Zygmunt, siadając na brzegu łóżka i ściskając w
dłoniach szczuplutką dłoń królowej. Ta spojrzała na niego, a drgawki na chwilę zaprzestały atakować jej ciało.
- Zygmuncie, wybacz. - wyszeptała, a po jej bladych policzkach pociekły łzy.
Król spojrzał na nią, a jego ciało i duszę ogarnęła rozpacz.
- Za co, ma miła? - spytał zaskoczony, a ona przymknęła powieki. - Nie zamykaj ich! Nie
opuszczaj nas!
Kobieta spojrzała na niego swoimi mądrymi, zielonymi oczami.
Za to, że nie dałam ci syna. Ale znajdziesz drugą, wspaniałą żonę. Wierzę w to. Ona urodzi ci
wspaniałego potomka, z którego będziesz dumny.
Zygmunt złożył na jej lekko drżących dłoniach pocałunek. Kontem oka zauważył, że medyk gestem dłoni nakazał mu, aby lekko się odsunął, co uczynił.
- Mnie Pan Bóg wzywa, Zygmuncie. To tam jestem potrzebna, więc proszę, zostawcie mnie w
spokoju. - kontynuowała. Po chwili jej ciałem znowu wstrząsnęły drgawki.
Zygmunt poczuł, jak po jego policzkach ciekną łzy. Nawet ich się nie pozbył. Musiał, po prostu musiał, płakać.
- Poczęłaś dwie cudowne córki, za które jestem ci wdzięczny. I jeśli musisz opuścić ten ziemski
raj, to zastanów żeś się, co będą czuły nasze piękne dzieciny. - rzekł. Nie miał już sił. Mimo, że była kobietą cichą i zamkniętą w sobie, to nigdy nie zmieniała decyzji, które postanowiła z myślą o Bogu.
- Leonardzie, odsuń się proszę.. Zaraz mój ostatni świt na tym świecie. Pragnę go zobaczyć, bo
potem będę go oglądała wraz z Trójcą Świętą, albo z samym Diabłem. - powiedziała do medyka, nie komentując słów męża. Służki załkały, załkał też sam król. Do nieba pójdziesz, królowo nasza! - powiedziały gorliwie poddane.
Nagle okropny atak zawładnął ciałem monarchini. Król zapłakał głośno, a służące wyszły z komnaty, łkając cicho. W komnacie zostały najważniejsze osoby. Królowa uśmiechnęła się anielsko, a jej życie zakończyło swój bieg na ziemi.
Wśród boleści i niewypowiedzianej agonii... - zapisywał kronikarz, a Zygmunt ukrył twarz w
dłoniach swej małżonki. Jak zwykle zastał tam różaniec. Nie chciał go ruszać, choć ugniatał go w policzek. Wiedział, że Barbara nie chciałaby, aby go zabrano. Była teraz z Bogiem, a różaniec był ostatnią z rzeczy, które świadczyły o jej ziemskiej miłości do niego.
- Panie - szepnął Krzycki, kładąc dłoń na barku króla – odeszła, lecz jej serce jest tu, wśród
najukochańszych dla niej osób. Była aniołem, który rozświetlał nasze życia. Wawel stał się dzięki niej nadzwyczajny. Jest wypełniony po brzegi jej wielką miłością. A ona nigdy nie odejdzie.
Zygmunt wstał i spojrzał po raz ostatni tego dnia na swoją zmarłą żonę. Jej blond włosy rozrzucone były na poduszce, niczym aureola. Zielone oczy wpatrywały się przed siebie bez blasku życia, a usta rozciągnięte były w anielskim uśmiechu.
          Nagle na zewnątrz wystrzeliły armaty. Ludzie zaczęli wychodzić ze swych domostw i podążać w stronę Wawelu.
- Królowa Barbara Zapolya.. nie żyje! - oznajmił Krzycki.
Ludzie uklękli, po czym się przeżegnali. Wszyscy spojrzeli w okno komnaty nieżyjącej królowej.
Niemalże każdy mógłby przysiąc, że z okien widać było niebieski blask, a po chwili na balkon weszła postać. Blondwłosa kobieta ubrana była w białą niczym śnieg suknię, na jej włosach znajdował się wianek z kwiatów, a od niej samej bił niezwykły blask.
Anioł – mówili wszyscy. I w zasadzie tak już zostało. Ci , co wciąż później o niej pamiętali mówili, o niej niczym o świętej. Inni z kolei o niej zapomnieli. Bo miejsce dobrodusznej i cichej królowej Barbary, zajęła nowa kobieta.



Zaczęła się era królowej Bony.